Niechętnie
otworzyłam oczy, by chwilę potem przetrzeć je opuszkami palców. Złociste
promienie wpadające przez otwarte okno szczelnie otuliły moją zmęczoną twarz,
przyjemnie ją ogrzewając. Firmament był doskonale czysty, pozbawiony
jakichkolwiek chmur, a jedyną skazę na jego tle stanowiły szybujące wysoko
ptaki, wzlatujące to wyżej, to niżej w swym podniebnym tańcu. Dzień zapowiadał
się tak, jak każdy poprzedni o tej porze roku, a jednak na swój sposób był
wyjątkowy. Darowałam sobie spojrzenie na zegarek; doskonale zdawałam
sobie sprawę z tego, że jak zwykle zaspałam i najprawdopodobniej stawię się
spóźniona na zebranie. Przekonana, że i tak już nic z tym nie zrobię, kolejne
minuty straciłam na leżeniu w pomiętej pościeli i zastanawianiu się, czy
ktokolwiek zauważy moją nieobecność, jeśli zdecyduję się pozostać w łóżku
dzisiejszego dnia.
Klimat
Konohy zdecydowanie wypływał na rozleniwienie. Osada żyła swoim własnym tempem
i wydawać by się mogło, że kolejne mijające chwile mieszkańcy odmierzali z
wiecznym uśmiechem na wargach. Nigdy wcześniej nawet przez myśl by mi nie
przeszło, że mogłabym nie stawić się na umówione spotkanie, czy też po prostu
odpuścić sobie trening. Fakt, w takim przypadku z pewnością byłabym zmuszona
liczyć się z gniewem pani Tsunade. W tym miejscu żadną siłą rzeczy nie mogło
mnie to spotkać.
Po raz
ostatni przeciągnęłam się leniwie i wstałam, chcąc przygotować się do wyjścia.
Po wykonaniu typowo porannych czynności w godzinach popołudniowych byłam nieco
rozkojarzona, ale za to całkowicie gotowa do opuszczenia mieszkania.
Spoglądając w bezchmurne niebo zastanawiałam się, czy to możliwe by w tym samym
momencie moja mistrzyni je obserwowała. Dziś mijał równy rok od czasu mojego
powrotu do osady; rok obfitujący w wiele emocji, niekiedy sprzecznych,
związanych między innymi z przystąpieniem do Egzaminu na Chūnina i ukończeniem
go z pozytywnym wynikiem oraz otrzymaniem niedługo potem promocji do oddziału
ANBU w charakterze medyka.
Każdy
kolejny krok przybliżający mnie do celu, jakim była ukryta siedziba jednostek
skrytobójców, był jednocześnie miarą ulatującej ze mnie stopniowo odwagi.
Zupełnie nie wiedziałam czego się spodziewać. Jednakże byłam pewna, że w tym
miejscu każde jedno potknięcie może być ostatnim. Odetchnęłam i przekroczyłam
próg, usilnie przekonując się w duchu, że skoro i tak jestem spóźniona, to
raczej nie spotkam nikogo na swej drodze. Zgodnie z przekazaną mi zawczasu
instrukcją, odebrałam swój kompletny strój bojowy i ruszyłam w stronę szatni,
przyciskając ubranie do piersi. Z sercem łomoczącym głucho w piersi nacisnęłam
klamkę i uchyliłam masywne, żelazne drzwi. Najciszej jak potrafiłam wślizgnęłam
się do środka; na szczęście pomieszczenie było opustoszałe. Rzuciłam dopiero co
otrzymany ekwipunek na najbliższą ławę i ściągnęłam koszulkę, tym samym
przystępując do przebierania się. Gdy byłam gotowa do wymarszu głównym
problemem stało się odnalezienie właściwej, przypisanej mi szafki. Większość
była zamknięta, a ostatnie dwie, chociaż z pozoru wolne, okazały się być
opisane nazwiskami nieznanych mi shinobi.
- Ta
jest twoja – dobiegł mnie czyjś głos, gdzieś z tyłów pomieszczenia.
Automatycznie
obróciłam się, czując jak moje policzki zalewa fala szkarłatu. Nie wiedziałam
jakim cudem nie udało mi się wykryć jego obecności.
- Ty… -
wymamrotałam, całkowicie zawstydzona.
- Chyba
mi nie uwierzysz jak powiem, że nic nie widziałem?
Ciemnowłosy
chłopiec uśmiechnął się szeroko, w całkowitym samozadowoleniu. Nie byłam w
stanie wydusić z siebie żadnego słowa.
-
Jestem Yamato – przedstawił się, wyciągnąwszy w moją stronę chłopięcą dłoń. –
Wice kapitan w Drużynie Ro.
-
Shizuru – mruknęłam, niechętnie podając mu rękę. – Medyk.
- Nie
martw się – rzucił lekko, lecz w tonie jego głosu dało się słyszeć delikatne
zakłopotanie. – Odwróciłem wzrok.
Chociaż tyle. Nie
skomentowałam jego wyznania. Mogłabym wszcząć awanturę, jedną z tych w stylu Tsunade-shishō, do których przywykłam w
ciągu ostatnich kilku lat, jednak nie chciałam już na wstępie psuć sobie
relacji z członkami oddziału, do którego zostałam przypisana, tym bardziej, że
najprawdopodobniej szykowały nam się długie lata współpracy. Swoją drogą, jako
trzynastolatka nie mogłam pochwalić się pełnymi, kobiecymi kształtami, toteż
nawet gdyby chłopak chciał, nie miałby na czym zawiesić oka.
-
Jesteś spóźniona – zauważył, gdy w narzuconym przez niego tempie
przemierzaliśmy wąski korytarz. – Nie tolerujemy takiego zachowania – dodał,
spoglądając na mnie przez ramię.
-
Przepraszam, to się więcej nie powtórzy – wymamrotałam zażenowana, mówiąc to,
co chłopak z pewnością chciał usłyszeć, byle tylko dał mi w tej kwestii
całkowity spokój. – Czekałeś na mnie? – zapytałam po dłuższej chwili, jakby od
niechcenia, choć odpowiedź niezwykle mnie intrygowała.
-
Pomyślałem, że możesz nie trafić – odparł z przekąsem, nieco przyspieszając. –
Wielu nowicjuszy gubi się w strukturach budynku, zwłaszcza tych, które znajdują
się pod ziemią. – Wyjaśnił, po czym sam wspomniał o pewnym rozwiązaniu, które
właśnie miałam zaproponować. – Uznajmy, że dezorientacja była przyczyną twojego
spóźnienia. Czasem lepiej wyjść na gapę, aniżeli lenia.
- Nie
ma sprawy – przytaknęłam. W tym jednym momencie zyskał całą moją sympatię. –
Dziękuję.
Rozbłysk
niesamowicie jaskrawego światła oślepił mnie na krótką chwilę, gdy wyszliśmy na
pole treningowe, gdzie czekała już reszta drużyny. Uprzedzona zawczasu przez
Yamato, wkroczyłam między nich w pełnym umundurowaniu, co oznaczało, że tuż
przed opuszczeniem ponurych korytarzy przesłoniłam twarz maską imitującą pysk
zwierzęcia. Byłam niezwykle rada z takiej możliwości, bowiem nawet jeśli znali
oni moje dane personalne, to i tak w pewien sposób czułam się anonimowa.
Niepodziewanie tuż przede mną stanął szarowłosy osobnik, zupełnie jakby wyrósł
spod ziemi, skutecznie torując mi drogę. Chociaż naszła mnie chęć wycofania
się, zdusiłam w sobie ten odruch. Nie mogłam okazać słabości, bo wszystko
wskazywało na to, że nieznajomy jest osobą wysoko postawioną w tym oddziale.
- Nie
nauczono cię zasad rządzących światem shinobi? – zaczął oschle, z pretensją w
głosie.
-
Zgubiła się – wstawił się za mną Yamato, nim zdążyłam się odezwać.
Ułożyłam
usta w bezgłośne ,,dziękuję” i dopiero po chwili dotarło do mnie, że chłopak nie
był w stanie dostrzec tego gestu. Zganiłam się w myślach za głupotę.
- Niech
będzie, ale to ostatni raz, kiedy nie ponosisz konsekwencji – mruknęła
olbrzymia postać. – Jestem Hatake Kakashi, kapitan Drużyny Ro. Zapewne wiesz,
że jako medyk będziesz zmuszona trzymać się na uboczu i unikać wciągnięcia w
wir walki. – Bez zbędnego komentarza przeszedł do sedna sprawy.
- Zdaje
się, że reguła ta została ustanowiona przez Tsunade-hime,
która była moją mentorką – ucięłam
ostro, jako że wyjątkowo złościło mnie przekazywanie mi informacji, o których
miałam świetne pojęcie.
- Nie potrzebujemy
w naszym zespole zarozumialców.
- Nie
jestem zarozumiała, lecz obeznana, a to chyba spora różnica – zauważyłam, siląc
się na spokój.
Nie
mogłam dać ponieść się emocjom w rozmowie z kapitanem, który najwyraźniej był
tak bardzo nieskłonny do wzruszenia, jak góra lodu. Z drugiej strony jednak
musiałam pokazać, że mam swoje zdanie i potrafię je umotywować, stosując
logicznie dobrane argumenty. Postanowiłam więc całe zajście potraktować jako
test dla własnej asertywności.
-
Faktycznie – odparł, bez większego zaangażowania jakichkolwiek emocji. –
Zakładam, że nie unikniesz bezpośrednich starć i przy całej wierze, jaką
pokładam w twoje umiejętności bojowe, muszę jednak zlecić ci trening z jednym z
naszych kolegów z drużyny. Zazwyczaj stosujemy określone formacje, toteż ich
bezbłędna znajomość jest obowiązkowa. Część poznasz teraz, lecz resztę
nadrobisz w trakcie indywidualnych zajęć z… - urwał, by rozejrzeć się wokół. –
Itachim.
Wspomniany
chłopiec natychmiast pojawił się u boku kapitana.
-
Zaczniecie dziś i będziecie kontynuować wieczorowe sesje co dzień, do odwołania
– polecił nam, po czym odwrócił się do pozostałych członków drużyny – Spotkanie
organizacyjne, przeprowadzone ze względu na nowego zasilającego szeregi, uważam
za zamknięte. Yamato – zwrócił się w stronę swojego zastępcy. – Zabierz Shizuru
i Itachi’ego na trzecie pole treningowe.
-
Oczywiście – przytaknął, po czym machnął na nas ręką. – Za mną.
Ruszyłam
posłusznie przed siebie, depcząc mu po piętach. Ukradkowe spojrzenia rzucane
towarzyszącemu nam chłopcu na nic się zdały, bo i on był w pełnym
umundurowaniu. Nie miałam jednak w związku z nim dobrych przeczuć.
W końcu
znaleźliśmy się na miejscu. Zgodnie z poleceniem wraz z Itachim zajęliśmy
przeciwległe stanowiska i na sygnał Yamato, koordynującego trening,
jednocześnie dobyliśmy shurikeny z kabur. Wyrzuciłam je przed siebie z całą
siłą, przekonana, że trafią w cel. Niestety, w połowie przelotu zostały odbite
przez ostrza mojego przeciwnika, toteż ponowiłam atak, lecz i tym razem został
on sparowany. Ruchy chłopaka były zbyt szybkie, bym mogła je dostrzec, więc
nabrałam realnego podejrzenia, że korzysta on z dodatkowych, nieznanych mi
technik.
Chłód
stali przyłożonej mi do wgłębienia między podstawą szyi a obojczykiem, wraz z
niebezpieczną bliskością ciała bruneta składał się na sytuację, która stanowiła
dla mnie niemiłe zaskoczenie. Jeśli spojrzenia miałyby zdolność przenikania
rzeczy materialnych i zabijania, człowiek ten już dawno spoczywałby martwy u
moich stóp. Gdy w końcu otrząsnęłam się z szoku, odtrąciłam niedbale dłoń, w
której trzymał kunai i postąpiłam krok naprzód. Yamato, który do tej pory
jedynie prowadził obserwacje, nagle stanął między nami.
- Shizuru, nie przykładasz się – powiedział z
wyrzutem, bacznie lustrując mnie spojrzeniem swych czarnych niczym smoła oczu.
Jako jedyny z całej drużyny nie nałożył dziś maski.
- To
nie mój dzień – wyszeptałam, wbijając pełen nienawiści wzrok w chłopaka, który
obnażając moją słabą stronę, upokorzył mnie w oczach zastępcy kapitana.
- Nie
możesz tłumaczyć się w ten sposób. Zmobilizuj się. – Pomyślałam o Hanie, która
od dziecka marzyła o wstąpieniu w szeregi skrytobójców. Otrzymałam pozycję, o
której utrzymanie nie chciałam dbać, a przecież to moja przyjaciółka bardziej
zasługiwała na bycie częścią Drużyny Ro. Nie ulegało wątpliwości, że
sprawdziłaby się lepiej niż ja, angażując całą sobą w powierzone jej zadania.
-Wiem –
rzuciłam krótko, wzruszając ramionami.
Czułam
się podle, bo na własne życzenie znalazłam się na drodze prowadzącej prosto do
srogiego zawiedzenia Trzeciego Hokage, Hany, Tsunade i najwyraźniej także
Yamato.
-
Zrobicie tak, jak powiedział Kakashi. Wrócicie tu wieczorem i podejmiecie
kolejną próbę, ćwicząc do skutku – zawyrokował, a mój przeciwnik skinął głową
na te słowa.
*
Hana
rozpoczęła pracę w rodzinnej klinice weterynaryjnej dzień po ogłoszeniu wyników
Egzaminu. Najpewniej została do tego zmuszona przez Tsume, nieco ekscentryczną
i mającą lekko przerysowane wyobrażenie o własnych umiejętnościach kobietę,
będącą zarazem jej matką. Nie byłam w stanie uwierzyć, że dziewczyna dobrowolnie
porzuciła marzenia. Niemniej jednak przyzwyczajenie do nowych obowiązków było w
jej przypadku jedynie kwestią czasu. Jak nikt inny nadawała się do opieki nad
zwierzętami, z nieskończonymi pokładami cierpliwości, wyrozumiałości i szeroko
pojętej empatii. Fakt ten oznaczał jednak, że nie będziemy miały dla siebie
tyle samo czasu, co wcześniej i już odczuwałam z tego powodu smutek.
W
wyznaczonym miejscu spotkania stawiłam się o wiele za wcześnie, pamiętając o
towarzyszących porankowi wydarzeniach. Chciałam też odetchnąć świeżym
powietrzem, z dala od zgiełku osady. Niestety, nie dane mi było nacieszyć się ciepłym
popołudniem, gdyż Itachi już na mnie czekał. Dostrzegłam go z daleka, więc nie
mogłam przejść obojętnie przez plac, ignorując jego obecność. Niechętnie
ruszyłam w stronę chłopaka.
Oliwkowe
oczy nie spuszczały ze mnie wzroku, zupełnie jakby ich właściciel uczył się na
pamięć wszystkich detali mojego oblicza. Jeszcze chłopięce, subtelne rysy jego
twarzy stanowiły swoistego rodzaju gwarancję, że brunet wyrośnie na prawdziwie
przystojnego mężczyznę. Puszczona luzem grzywka smagała jego blade policzki
przy każdym mocniejszym podmuchu wiatru.
- Nie
było okazji, bym mogła się przedstawić – zaczęłam pogodnym tonem, zdecydowana
od początku budować z nim jak najlepsze relacje, skoro przez bliżej
nieokreślony czas każdy kolejny wieczór mieliśmy spędzać razem. – Jestem
Shizuru Murasaki.
-
Itachi Uchiha – rzucił krótko, a nikły uśmiech wykrzywił jego wargi. – Byłem
przekonany, że zrezygnujesz. Dla dobra drużyny, oczywiście.
Jego
słowa stanowiły kopnięcie w twarz dla mojej dumy, postanowiłam jednak przełknąć
je, w ramach pokuty za własne niechlujstwo.
Pochodzenie wszystko wyjaśnia.
- Nie
muszę ci się tłumaczyć – mruknęłam wymijająco, chcąc jak najszybciej ukrócić
ten drażliwy temat. – Zaczynajmy.
- Jeśli
chcesz.
Atak
przypuścił znienacka; błysk ostrza w świetle zachodzącego słońca stanowił dla
mnie ostrzeżenie, lecz i tak z jego sparowaniem niemalże się spóźniłam. W
ostatniej chwili odbiłam nóż i odskoczyłam w bok.
- Nie
uprzedziłeś! – jęknęłam z wyrzutem.
- A czy
wróg zawsze będzie sygnalizował swoje zamiary?
W
mgnieniu oka znalazł się tuż przy mnie, ale tym razem tylko na to czekałam.
Zamachnęłam się kunaiem, celując w jego brzuch, a gdy zatrzymał cięcie,
wykonałam półobrót, zadając kolejne pchnięcie z drugiej strony. Bez problemu
uniknął zagrożenia.
- Za
bardzo skupiasz się na sile ataku – poinstruował mnie. – Nie zważając przy tym
na to, czy osiągnie on cel. Zacznij myśleć taktycznie Shizuru.
Spochmurniałam,
gdyż doskonale zdawałam sobie sprawę z prawdy zawartej w jego słowach.
-
Postaram się – obiecałam.
Ponownie
zajęliśmy te same pozycje. Sekwencja wykonanych ruchów pozostała bez zmian,
jednakże przy tym podejściu nasze tarcie trwało dłużej. Wciąż jeszcze nie
poznałam stylu walki mojego przeciwnika, niemniej jednak odgadywanie jego
kolejnych posunięć szło mi coraz lepiej.
Słońce
dawno zaszło, ustępując miejsca niezliczonej ilości roziskrzonych gwiazd i
księżycowi, będących teraz jedynymi obserwatorami naszych potyczek. Sapnęłam
ciężko i ostatkiem sił dowlekłam się na skraj pola treningowego. Ciche kroki
Uchihy rozbrzmiewały tuż za mną. Opadłam na ziemię, z trudem łapiąc oddech, po
czym oparłam się plecami o pień drzewa, rozluźniając nieco obolałe mięśnie.
Kropelki potu skapywały mi z twarzy, plamiąc podkoszulek.
- Nie
nadajesz się – zauważył brunet, siadając obok mnie.
Nabrałam
nieodpartej chęci wykrzyczenia mu prosto w twarz wszystkich męczących mnie
wątpliwości; tego, że tak naprawdę zostałam przymusowo wcielona do oddziałów
skrytobójców a uczestniczenie w walkach nigdy nie sprawiało mi większej
przyjemności.
- Wiem
– odpowiedziałam cicho, wbijając wzrok w podrapane kolana, które dzisiejszego
wieczoru zniosły więcej upadków, niż kiedykolwiek wcześniej.
- Więc
dlaczego tu jesteś?
-
Kazano mi – warknęłam, sięgając do ostatnich pokładów zalegającej we mnie
cierpliwości.
W
odpowiedzi jedynie skinął ledwo dostrzegalnie głową.
*
Tego
ranka obudziłam się z wielkim bólem głowy. Wspomnienia wydarzeń z poprzedniego
dnia, wciąż żywe, tkwiły w mojej pamięci, zajmując całkowicie myśli przy każdej
próbie ich ignorowania. Nastrój poprawiła mi pozytywna odpowiedź na podanie o
staż, jaki starałam się uzyskać w miejscowym laboratorium analitycznym.
Postanowiłam udać się do Hokage, by w rozmowie jednoznacznie rozstrzygnąć
obiekcje względem przynależności do ANBU.
Dzień
był wyjątkowo nieprzyjemny. Temperatura znacznie spadła, a nad osadą zawisły
ciężkie burzowe chmury. Nagle znikąd zerwał się porywisty wiatr, zwiastując
rychły opad. Otuliłam się szczelniej bluzą, przyspieszając kroku. W ostatniej
chwili wpadłam do budynku; jaskrawy piorun rozdarł nieboskłon, a na świat padła
kurtyna ulewnego deszczu. Byłam niezwykle rada, że mogę obserwować manifestację
siły nieposkromionego żywiołu wyglądając zza szczelnych okien, przemierzając
ciepłe korytarze.
Drzwi
gabinetu Trzeciego tym razem nie zostały obstawione przez członków oddziałów
specjalnych, z czego się ucieszyłam, gdyż istniało spore prawdopodobieństwo, że
natknę się tu na kogoś z mojej drużyny. Wolałam uniknąć spotkania
któregokolwiek z moich kompanów w takich okolicznościach. Ku mojemu
niezmiernemu zdziwieniu drzwi otworzyły się nim zdążyłam zapukać, a u progu
stanął ten sam chłopak, który przerwał któreś z moich wcześniejszych spotkań z
Kage Wioski Liścia. Nasze spojrzenia skrzyżowały się na moment i to
wystarczyło, by moje policzki otuliła pierzyna szkarłatu. Na dodatek brunet
cofnął się, uprzejmie ustępując mi przejścia. Weszłam do środka, skinieniem
głowy pozdrawiając siedzącego za biurkiem Sarutobi’ego.
- Nie
przeszkadzam, Sandaime? – Nagle
zrobiło mi się strasznie głupio, że oto wparowałam bez zapowiedzi. Jako
przywódca osady z pewnością miał mnóstwo spraw na głowie.
-
Skądże, Shisui właśnie wychodził. – Gestem dłoni wskazał na ciągle tkwiącego w
drzwiach chłopaka.
-
Znikam, czcigodny – nieznajomy rzucił na odchodnym, pozostawiając nas samych.
Usadowiłam
się wygodnie na krześle przy przeciwległej stronie mebla. Odetchnęłam, starając
się zebrać myśli. Teraz, gdy znalazłam się w gabinecie najważniejszej osoby w
osadzie, wszelkie nurtujące mnie wątpliwości stały się nagle mało istotne. Nie
wiedziałam w jakie słowa ubrać to, co chciałam przekazać. Na szczęście, jakby
czytając mi w myślach, to Sarutobi przyszedł
mi z pomocą, podejmując rozmowę.
-
Słyszałem od Kakashi’ego, że wieczorami trenujesz z Itachim – zaczął,
przyglądając mi się badawczo. – To wspaniałe posunięcie, bo pozaplanowe
treningi pomogą ci się oswoić z estetyką oddziałów skrytobójczych.
Mimowolnie
skrzywiłam się.
- Być
może ma pan rację. Niemniej jednak wciąż uważam, że nie nadaję się na członka
tej organizacji.
- Na
podstawie przeczuć wyciągasz wnioski?
Zdałam
sobie sprawę, że rozmowa ta zmierza w kierunku zapędzenia mnie w ślepą uliczkę,
otoczoną murem niepoprawnie dobranej argumentacji.
- A czy
istnieje lepszy wyznacznik dla mojego poczucia komfortu? – Niemal wykrzyczałam
te słowa, w ostatniej chwili przypominając sobie, kto jest moim rozmówcą. – Na
każdym kroku słyszę, że robię coś źle, a największym krytykiem moich poczynań
jest właśnie Uchiha, który chyba zapomniał, że moim głównym zadaniem jest nieść
pomoc rannym, a nie przyczyniać się do wzrostu ich liczebności.
-
Rozumiem twoje obawy, lecz musisz zrozumieć, że jako członek oddziału jesteś
tak samo narażona na niebezpieczeństwo jak pozostali. Nie mogą oni ryzykować
przypuszczania ataku na wroga przy jednoczesnym ochranianiu cię – wyjaśnił
spokojnie, ale we mnie zawrzało.
- Sęk w
tym, że ja nie chcę być częścią tej jednostki. Jaki jest sens ratowania ludzi,
którzy dobrowolnie poszli na rzeź?
Mina
Hokage nie wróżyła pomyślnego dla mnie obrotu sprawy.
- Taki
sam wobec każdego, nieważne czy to shinobi, czy piekarz. Życie ludzkie ma
jednakową, nieprzeliczalną wartość. A ANBU to przede wszystkim ludzie
zapewniający bezpieczeństwo osady – stwierdził niezwykle poważnym tonem, jakby
moje wcześniejsze słowa stanowiły obrazę. – Zatem dbanie o ich zdrowie to
niewielka zapłata za ich poświęcenie. Pomyśl, Shizuru – kontynuował, wbijając
we mnie twarde, nieugięte spojrzenie – Jeśli masz jakiekolwiek wątpliwości o
podłożu moralnym, zastanów się czy nie uczynisz więcej dobra ratując od śmierci
osobę, która później może być w stanie ocalić więcej istnień poprzez eliminację
wrogów osady, aniżeli udzielając pomocy komuś, kto i tak by ją otrzymał w przychodni
z rąk któregoś z mniej wykwalifikowanych lekarzy.
Przetrawiłam
w ciszy jego słowa. Zgodnie z oczekiwaniami, dały wiele do myślenia, przy czym także pogorszyły
samopoczucie. Zaryzykowałam jeszcze jedno pytanie, które cisnęło mi się na usta
od dłuższego czasu, lecz kurtuazja bezwzględnie zakazywała przerywać rozmówcy.
Odpowiedź mogła stanowić podstawę do uformowania się mojego właściwego
stanowiska w tej sprawie.
- Więc
dlaczego ja, a nie któryś z wielu takich samych lekarzy?
Trzeci
zaśmiał się cicho.
-
Doskonale znam techniki opracowane przez Tsunade – urwał na moment, odwróciwszy
wzrok. – Są unikalne. Poza tym dobrze wiesz, że potrzebuję w ANBU osoby o
nieskrępowanym sercu – zakończył z niejakim roztkliwieniem.
-
Poniekąd ma pan rację, Trzeci. Obiecuję poprawę, chociaż nie będzie łatwo, bo z
Uchihą nie idzie się porozumieć – rzuciłam żartobliwym tonem, chcąc zamaskować
w ten sposób zmieszanie, które wzbudziły ostatnie słowa Kage.
-
Przyzwyczaisz się. Wbrew wszelkim pozorom, Itachi to bardzo wyrozumiała osoba.
Wzruszyłam
ramionami i wstałam, gotowa opuścić gabinet.
- Miej
oczy szeroko otwarte, Shizuru – polecił mi,
przybrawszy zatroskany wyraz twarzy.
Z pomieszczenia
wyszłam pełna wiary w możliwości, których istnienia wcześniej nie dostrzegałam.
*
Niemiły
dla ucha zgrzyt ostrza ześlizgującego się z płaskiej strony klingi rozbrzmiał,
gdy w ostatniej chwili zablokowałam cięcie, unosząc broń na wysokość piersi.
Długo nie zwlekałam z odpowiedzią; kopnęłam na oślep powietrze przede mną,
zmuszając Itachi’ego do nieznacznego wycofania się. To nieczyste zagranie stworzyło
między nami przestrzeń, którą mogłam
wykorzystać do wykonania następnego manewru. Odbiłam się mocno od ziemi i skoczyłam w stronę chłopaka,
z nożem precyzyjnie wycelowanym w jego skroń. Zgodnie z moimi przypuszczeniami
osłonił się, toteż wykonałam wcześniej zaplanowany, szybki zwrot w bok, by
przypuścić atak na odsłonięte plecy bruneta. Niespodziewanie mój przeciwnik
zniknął w obłokach dymu, okazując się być zwyczajnym klonem. Zaraz potem prawdziwy
Itachi pojawił się tuż za mną i zadał cios, którego siła odrzuciła mnie daleko
w tył. Opadłam na ziemię, chcąc zrobić sobie krótką przerwę, lecz Uchiha
pokrzyżował moje zamiary. Shuriken, który cisnął w moją stronę nie chybił celu,
pozostawiając płytkie rozcięcie na policzku, które natychmiast podeszło krwią.
Wierzchem dłoni przetarłam ranę, z pewnością pozostawiając czerwoną, rozmazaną
smugę lepkiej mazi. Skok adrenaliny nie pozwolił mi odczuć bólu. Korzystając z
faktu dzielącej nas nieznacznej odległości, szybciej niż brunet był w stanie
jakkolwiek na to zareagować, poderwałam się z ziemi i zamachnęłam, by uderzyć go
pięścią w pierś, co spowodowało, że nasza przepychanka rozgorzała na nowo.
Nieustannie, przez kilka kolejnych godzin, wymienialiśmy ciosy i ku mojemu
ogromnemu zadowoleniu żadne z nas nie zdobyło wyraźnej przewagi.
Znów
wytrzymałam dłużej, choć nie mogłam w nieskończoność ignorować palącego
pragnienia. Na moją prośbę przerwaliśmy pojedynkowanie się i ramię w ramię
ruszyliśmy na skraj pola, gdzie przed rozpoczęciem treningu złożyliśmy
ekwipunek. Nagle Itachi drgnął niespokojnie, coś w jego postawie uległo
zmianie, toteż wiedziona niezbyt pozytywnym przeczuciem podążyłam wzrokiem za
jego spojrzeniem, bacznie wypatrując nieprawidłowości w leśnej ścianie. W
oddali, wśród gęsto rozsianych drzew, zamajaczyła niewyraźnie męska sylwetka.
Jako że twarz nieznajomego pozostawała skryta w cieniu, nie mogłam ustalić czy
mamy do czynienia z wrogiem, czy z przyjacielem. Ignorując całkowicie
Itachi’ego, ruszyłam przed siebie, z zamiarem zamanifestowania braku strachu w przypadku
domniemanego ataku ze strony nieznajomego. Gdy postać stanęła w przerzedzonej
roślinności, stanowiącej swoiste przejście
leśnej polany w bór, rzuciłam się na nią z kunaiem w ręku. W tym momencie
zmęczenie wzięło górę i jeden błąd w ocenie własnych możliwości przesądził o
kolejnych wydarzeniach. Mój przeciwnik zwinnie wyminął mnie i przyłożywszy dłoń
do pleców, pchnął mocno. Pech chciał, że straciwszy równowagę dodatkowo
potknęłam się o wystający korzeń i runęłam na ziemię. Nie tracąc czasu
podparłam się na rękach i uniosłam do pionu, gotowa mimo zżerającego mnie od
wewnątrz wstydu walczyć dalej, lecz szok jaki towarzyszył odkryciu tożsamości
sprawcy sprawił, że zamarłam całkowicie, niezdolna wydobyć z siebie
jakiegokolwiek dźwięku.
-
Niezły refleks, Murasaki – mruknął Uchiha Shisui, najwyraźniej starający się ze
wszystkich sił zdusić w sobie śmiech.
*
Wyszłam z wprawy. Wszystko w tym rozdziale jest takie, jakie nie powinno być. Powoli wracam, ale tylko by nadrobić zaległości czytelnicze.
Kocham,