Pierwsze promienie wschodzącego słońca
padły na moją twarz, przyjemnie ją ogrzewając. Podmuch ciepłego, letniego
powietrza rozwiał moje luzem puszczone włosy, unosząc poszczególne kosmyki
niewidzialnymi palcami. Z miejsca, w którym odruchowo przystanęłam roztaczał
się wspaniały widok na budzącą się powoli do życia osadę. Zawieszony nisko,
nieskalany ani jedną pierzystą chmurą firmament stanowił idealnie błękitne tło
dla podniebnego tańca ptaków, wzlatujących to wyżej, to niżej w swym kaprysie. Przymknąwszy
oczy, odetchnęłam głęboko, napawając się znajomym zapachem gęstych lasów
otaczających rodzimą wioskę. Zachęcona zapadającą w pamięć wonią, postąpiłam
krok naprzód, niebezpiecznie zbliżając się do wewnętrznej krawędzi ogromnego
muru, stanowiącego barierę między Konohagakure a resztą terenów leżących w
obrębie Kraju Ognia.
Kolejne przesunięcie w przód stopy
sprawiło, że zachwiałam się i runęłam w dół, lecąc na rychłe spotkanie ziemi. W
ostatniej chwili odbiłam się od ściany, niespełna tuż nad gruntem i zwinnie
przeskoczyłam na grubą gałąź rosnącego w pobliżu drzewa. Uśmiechnęłam się
nikle, w duchu podziwiając się za ten wyczyn. Dla postronnego obserwatora,
który przywykł do życia wśród shinobich widok sekwencji ruchów, jakie wykonałam
by uniknąć zderzenia prawdopodobnie nie byłby niczym niezwykłym. Jednakże tylko
ja wiedziałam, ile udało mi się osiągnąć przez ostatnie trzy lata, spędzone w
pogoni za uzyskaniem umiejętności, które klasyfikowały by mnie jako kunoichi.
Gdy w dole mignął mi obraz budki
wartowniczej pomyślałam, że Kotetsu i Izumo wyglądają zapewne tak samo, jak w
dniu naszego pożegnania, kiedy składali mi życzenia pomyślności w osiągnięciu
zamierzonego celu. Należeli do tego rodzaju osób, z którymi czas, w swej
łaskawości, obchodzi się dosyć łagodnie. Nie zatrzymywałam się, toteż niedługo
potem moim oczom ukazała się zabudowa osady w całej swej krasie, z migotliwymi
promieniami tańczącymi wesoło na czerwonych dachówkach, wiatrem układającym
dywan z wielobarwnych liści, z witrynami przyozdobionymi tak, by widokiem
zachęcić przechodnia do wstąpienia do środka sklepu. Całość była jakby znajoma,
ale w rzeczywistości niewiele elementów ze starego budownictwa zachowało się w
stanie nienaruszonym.
Z niejaką ulgą odkryłam, że droga do
gabinetu Hokage niezmiennie tkwiła w mej pamięci. Stąpając po puszystym dywanie
zastanawiałam się, czy przywódca osady wygospodarował wystarczająco dużo czasu,
by wysłuchać mojej opowieści o dążeniu do doskonałości. Minąwszy na korytarzu
zmierzającego w przeciwnym kierunku Danzō skinęłam mu krótko głową, by w
odpowiedzi zostać obrzuconą taksującym spojrzeniem piwnych oczu. Nie przejęłam
się zbytnio tak otwartym ukazaniem zwykłego grubiaństwa i śmiało przekroczyłam
próg, ignorując pełniących wartę ANBU. Zamaskowani, pozostawali anonimowi, a w
moim odczuciu również pozbawieni przez to osobowości. Przywitał mnie igrający
na ustach Trzeciego szeroki uśmiech, będący jednocześnie pierwszym szczerym,
jaki miałam przyjemność ujrzeć od dłuższego czasu. Opadłam na kolano, okazując
mu w ten sposób należny szacunek. Widok tego człowieka przywoływał wspomnienia
niemalże tak stare, jak świat, wczesnego dzieciństwa, wypełnionego brakiem
zrozumienia dla sytuacji, w której obce osoby zajęły się moją opieką,
zastępując ciągle nieobecnych rodziców.
- Sandaime
– powiedziałam, podparłszy przedramię na ugiętej nodze. – Wróciłam na polecenie
Konoha no Namekuji Tsunade-hime,
która stwierdziła, że nauczyła mnie wszystkiego, czego była w stanie przez te
kilka lat.
Starzec przez dłuższą chwilę milczał, utkwiwszy
wzrok w blacie biurka, a ja postanowiłam skorzystać z okazji i przyjrzeć się
jego twarzy. Urzekła mnie sieć zmarszczek, ciągnąca się od zewnętrznych kącików
oczu ku linii posiwiałych włosów, wcale nie postarzająca mężczyzny, a dodająca
mu powagi. Zmęczenie wyraźnie przebijało się przez maskę uprzejmego
zainteresowania i było najbardziej widoczne w jego przepełnionym troską
spojrzeniu.
- Rozumiem – odparł, sadowiąc się
wygodnie na krześle. – Nie będę ukrywał, że ciekawią mnie szczegóły treningu,
jakiemu zostałaś poddana, lecz obawiam się, że czas działa na naszą niekorzyść.
Streść opowieść. – Wiedziałam, że prędzej czy później słowa te padną z jego ust,
wszak nie zapowiadałam swojej wizyty i jako Kage mógł mieć już zaplanowany
dzień, a moja obecność zakłócała tylko ustalony porządek.
Poruszyłam się niespokojnie, nie za
bardzo wiedząc od czego zacząć. Skorzystawszy z zaproszenia mężczyzny, usiadłam
naprzeciw niego. Wspomnienia minionych wydarzeń prześlizgiwały się przez mój
umysł w sposób mało chronologiczny, a ja chciałam by moja wypowiedź była
spójna, logiczna i treściwa. Uniósłszy wzrok, napotkałam ponaglające spojrzenie
Sarutobi’ego.
- Spotkanie z panią Tsunade… - zacięłam
się na moment, czując, że historia którą pragnę przedstawić powinna rozpocząć
się od słów innych niż te. – W ferworze walk, jakie ogarnęły ludność krain
wysuniętych na zachód od Wioski Liścia, łatwo było podróżować niezauważonym.
Tylko uzbrojone osoby przykuwały uwagę tamtejszych najemników, tym samym
ściągając na siebie niebezpieczeństwo. Powszechnie
wiadomo, że każda wojna generuje pokolenie sierot, więc dzieci pozostawiano
ramionom niejasnego losu – powiedziałam, rada, że wypowiedziane na głos myśli
zabrzmiały tak samo intrygująco jak wtedy, gdy tkwiły jeszcze w mojej głowie. –
Odnalezienie Densetsu no Kamo nie
przyszło mi łatwo. Kiedy pojawiałam się w miejscach, gdzie według zdobytych
przeze mnie informacji powinna stacjonować, już jej nie było. Pozostawała
nieuchwytna przez pierwsze pół roku, licząc od dnia opuszczenia przeze mnie
osady – urwałam, dumając nad podjętym wątkiem. – W końcu udało mi się spotkać ją
w jednym z wielu takich samych lokali, świadczących usługi bukmacherskie i
przedstawić swoją prośbę, lecz od razu mi odmówiła. Musiałam użyć podstępu,
odwołując się do jej natury hazardzistki. Założyłyśmy się i ku wielkiemu zdziwieniu
pani Tsunade, wygrałam – obrzuciłam krótkim spojrzeniem Trzeciego Hokage,
ciekawa jego reakcji na ten wstęp.
Kiwał głową, gładząc opuszkami palców
swą siwą bródkę.
- Nie popisałam się kreatywnością,
wybierając rzut monetą jako formę dobicia interesu, lecz był to pierwszy
pomysł, jaki przyszedł mi do głowy. Szczerze mówiąc nie wierzyłam w
jakiekolwiek szanse jego powodzenia, ale Tsunade
no hime przyjęła go z entuzjazmem, bo była pewna wygranej. Nie mogła się
bardziej mylić. Szczęście mi dopisało, a ona ostatecznie zgodziła się uczynić
ze mnie swą uczennicę – podjęłam przerwaną wypowiedź, bardziej się skupiając,
bowiem nie chciałam pominąć opisu żadnego ważnego wydarzenia przy maksymalnym
streszczeniu swojego wywodu. – Nie było łatwo sprostać jej oczekiwaniom.
Zajęcia odbywały się codziennie, przy czym jednego dnia zaliczałam teorię
medycyny i wykonywałam związane z nią ćwiczenia praktyczne, by następnego udać
się na pole treningowe i doskonalić swe zdolności taktyczne. Czasami
zastępowała ją podróżująca z nami Shizune. Zdarzało się, że musiałam ćwiczyć
sama, co oczywiście nie było pozbawione znaczenia. Według słów czcigodnej
Tsunade, po roku zdobyłam wiedzę na poziomie genina – zauważyłam z dumą, bowiem
doskonale zdawałam sobie sprawę z faktu, że przy systemie nauczania zmuszającym
nauczyciela do poświęcania uwagi wielu uczniom, prowadzonym przez Akademię
Ninja w Konohagakure, nie opuściłabym jej progów w czasie krótszym niż
dwanaście miesięcy. – Z racji tego, że nie miałyśmy dostępu do laboratorium, praktyki,
czyli najczęściej sekcje, odbywałam w terenie. Miejscem dostatecznie dobrym do
przeprowadzenia podobnych czynności okazała się być każda, otoczona murem drzew,
leśna polana.
- Czy kiedykolwiek zostałyście
zaatakowane? – wtrącił Sarutobi, wychyliwszy się lekko zza biurka w moją
stronę, co tylko mogło świadczyć o tym, jak bardzo wciągnęła go snuta przeze
mnie historia.
- Drobne przepychanki były nieodzownym
elementem każdego dnia – przyznałam, zgodnie z prawdą. – Dla mnie, jako
nowicjuszki, z początku stanowiły niemałe wyzwanie, lecz zawsze starałam się
traktować każdą potyczkę jako sprawdzian swoich umiejętności. Poza tym,
wizerunek legendarnej Sanniki skutecznie odstraszał potencjalnie zagrażających
nam shinobich, w związku z czym wchodzili nam w drogę tylko pomniejsi rabusie.
- Rozumiem. – Hokage krótko skwitował
moje słowa. – Otrzymałaś uprawnienia medyka?
- Tak – odparłam ucieszona, że padło to
pytanie. – Chciałabym rozpocząć pracę w szpitalu. Oczywiście jeśli Sandaime nie ma nic przeciwko.
- Mam wobec ciebie inne plany –
usłyszałam w odpowiedzi. Ton jego głosu nieszczególnie mi się spodobał, niósł
ze sobą niepokój okryty pewną dozą zniecierpliwienia.
- Jakie, czcigodny? – zapytałam,
nieszczególnie przekonana, czy chcę je poznać.
- Zostaniesz pełnoprawnym shinobi.
Przystąpisz do Egzaminu na Chūnina, rozpoczynającego się pierwszego dnia
przyszłego miesiąca.
Zamarłam, czując jak niedowierzanie
powoli rozlewa się po moim wnętrzu. Nie takiej przyszłości chciałam dla siebie.
- Sandaime,
obawiam się, że rozczaruję pana – odparłam dyplomatycznie, siląc się na spokój.
– Wyspecjalizowałam się w całkowicie innej dziedzinie i raczej nie nadaję się
na wojownika.
- Bzdury – zakwestionował wystosowane
przeze mnie przypuszczenia. – Przy całym jej medycznym geniuszu, Tsunade
posiadła również niewyobrażalną siłę bazującą na perfekcyjnej kontroli chakry i
jej precyzyjnym skupianiu. Nie wierzę, że nie podzieliła się z tobą, jako jej
pierwszą uczennicą, tą wiedzą – wyjaśnił z lekkim przekąsem w głosie, a ja nie
mogłam nie przyznać mu racji.
- Wszystko się zgadza – przytaknęłam
niechętnie.
Nastała między nami przedłużająca się
cisza. Układałam w myślach logiczne argumenty, świadczące na korzyść mojego
punktu widzenia sprawy, gdy nagle niczym niezmącone do tej pory powietrze
zafalowało, unosząc poły podróżnego płaszcza, z którym zapomniałam się rozstać
przed wstępieniem do pomieszczenia. W międzyczasie wzrok Sarutobi’ego
prześlizgnął się po mojej sylwetce, by ostatecznie skupić się na przestrzeni za
moimi plecami. Automatycznie wykonałam zwrot w tył, a moim oczom ukazał się
widok samotnej, ciemnowłosej postaci. Obrzuciłam chłopaka zdeprymowanym
spojrzeniem, zatrzymując je na dłużej na emblemacie wszytym w rękaw uniformu,
będącym symbolem Wojskowych Policyjnych Sił Konohy.
Mężczyzna, który pojawił się nie
wiadomo skąd mógł być ode mnie starszy o maksymalnie pięć lat. Czuprynę
bujnych, nie do końca uporządkowanych włosów, wśród których igrały swawolnie
połyskliwe refleksy podtrzymywała srebrnoszara opaska ninja, świadcząca o
przynależności do Konohagakure. Nikły uśmiech odmalował się na jego wargach w
momencie gdy brunet opadł na kolano, podobnie jak uprzednio ja. Całkowicie
zignorował moją obecność, jednakże po przedstawicielu klanu Uchiha nie
spodziewałam się zachowania innego niż to, które właśnie zaprezentował.
- Murasaki Shizuru, wrócimy jeszcze do
tej rozmowy – Hokage zwrócił się w moją stronę, nie odrywając jednak wzroku od
niespodziewanego gościa. – Oczekuj wezwania.
- Sandaime
– rzuciłam krótko, po czym skierowałam swe kroki ku wyjściu z gabinetu.
Przemierzając wąskie uliczki Konohy,
zaskakująco tłoczne jak na tak wczesny poranek, zaczęłam zastanawiać się, czy
aby na pewno dobrze postąpiłam wracając do osady. Nie miałam najmniejszego
pojęcia dlaczego akurat teraz dopadły mnie wątpliwości, lecz po tych kilku
latach nieobecności nie czułam się zbyt dobrze z myślą, że nie wisi nade mną
ciężar obowiązków. Od razu chciałam przystąpić do działania, podejmując się
pracy w szpitalu, lecz po dzisiejszej rozmowie z Trzecim Hokage zyskałam
pewność, że moje plany stanowiły tylko maluteńkie piórka na wietrze i zgodnie z
wolą Sarutobi’ego będę zmuszona przystąpić do Egzaminu na Chūnina. Pogrążona w
smętnych rozmyślaniach całkowicie nie zwracałam uwagi na drogę. Nogi same
poniosły mnie w stronę dzielnicy, w której zakamarkach spędziłam swoje wczesne
dziecięce lata, nim udałam się w podróż poszukiwawczą. Mijając okoliczne
zabudowania z zapamiętaniem chłonęłam każdy szczegół widoku jak się przede mną
rozciągał i porównywałam w myślach z obrazami, jakie dawno temu utkwiły w mej
pamięci. Wcześniej miejsce obecnego sklepu zielarskiego zajmowała piekarnia, z
której co rano ulatywał fantastyczny zapach świeżego pieczywa i słodkich,
cynamonowych bułeczek, docierający aż do okien mojego skromnego lokum. Obok,
niezmiennie od wielu lat, ta sama kwiaciarka komponowała kolejny, misterny
bukiet z czerwonych róż. Pozdrowiłam ją skinieniem głowy, by w odpowiedzi
otrzymać pełen matczynego ciepła uśmiech. Klucz do frontowych drzwi znajdował
się w tym samym miejscu co zawsze, czyli pod wycieraczką.
Otworzyłam drzwi i z zadowoleniem
odkryłam, że nic nie uległo zmianie podczas mojej wieloletniej nieobecności.
Zgodnie z moją przedwyjazdową prośbą, pomieszczenie było raz w miesiącu odświeżane
przez wynajętą do tego gosposię. Leniwym krokiem ruszyłam w kierunku łóżka, po
drodze zrzucając z siebie kolejne elementy garderoby. Z nieopisaną
przyjemnością wtuliłam się w miękkie poduszki, przekonana, że tego mi właśnie
brakowało. Choć nie minęło popołudnie, dla mnie dzień ten dobiegł końca.
*
- Wyniki Egzaminu na Chūnina! To już
dziś! – Hana wpadła jak burza do kuchni, w momencie gdy zajęta przekładaniem
naleśników na talerze, całą swoją uwagę poświęcałam pilnowaniu płomienia
palnika pod patelnią z kolejną porcją płynnego ciasta.
Dopiero po dłuższej chwili
zorientowałam się o czym mówi, klasyfikując jej zbytni entuzjazm wobec faktu,
którym nie omieszkała się ze mną podzielić, jako mało zaraźliwy.
- Świetnie – mruknęłam zdawkowo,
obracając się do niej tyłem.
- Jedz szybko i idziemy! – krzyknęła niezrażona
moją mało uprzejmą odpowiedzią, siadając do stołu.
Po spożytym wspólnie posiłku, poganiana
nieustannie przez przyjaciółkę, przebrałam się w mgnieniu oka. Wyruszyłyśmy w stronę
siedziby Hokage, gdzie przy uroczystym odczycie nazwisk świeżo upieczonych chūninów,
miało odbyć się wręczenie symbolicznych kamizelek bojowych. Usta Hany nie zamykały
się, wylewając potok słów składających się na opis uczuć towarzyszących jej
tego niezwykłego dnia. Mimo iż całym sercem chciałam cieszyć się razem z nią,
to jednak wszechogarniający mnie lęk skutecznie poddawał mój umysł rozmyślaniom
o najczarniejszych scenariuszach.
- Słyszysz, Shizuru? – Hana wesoło
zamachała ręką, tuż przed moją twarzą.
- Mogłabyś powtórzyć? Zamyśliłam się.
Wywróciła teatralnie oczami.
- Byłoby fantastycznie wstąpić do ANBU,
nie sądzisz? – Jej rozmarzony wzrok mówił sam za siebie.
- Niekoniecznie – odparłam ostrożnie,
lecz całkowicie zgodnie z własnymi przekonaniami. – Co oczywiście nie oznacza,
że nie nadajesz się do tej roboty – dodałam pospiesznie, aby nie urazić uczuć
najbliższej mi osoby. - Jeszcze całkiem
niedawno chciałaś zostać weterynarzem.
Promienny uśmiech znikł z jej twarzy,
gdy niespodziewanie spochmurniała.
- W mojej rodzinie wszyscy zostają albo
lekarzami weterynarii, albo psimi trenerami. – Zmarszczyła nieco brwi, a na jej
policzkach wykwitł uroczy rumieniec. – Pomyślałam, że najwyższa pora, by ktoś
wyłamał się z kanonu.
Zdusiłam w sobie śmiech, wiedząc, że
jedynie dolałabym oliwy do ognia.
- Rozumiem. Moim zdaniem masz spore
szanse. – Rzuciła mi podejrzliwe spojrzenie. – Mówię poważnie! – Uniosłam obie
dłonie w obronnym geście, chichocząc cicho.
W odpowiedzi jedynie westchnęła.
Na miejsce ceremonii przybyłyśmy
oczywiście spóźnione, jednak jak zdążyłam się zorientować, uroczystość tkwiła w
punkcie przemówień opiekunów poszczególnych grup. Minęła godzina, nim na środek
wzniesionego zawczasu podestu wstąpił Hokage, z wielkim zwojem w ręku i Ibikim
Morino u boku. Rozpoczynał się odczyt nazwisk, który mógł ściągnąć na głowę
adepta dumę, bądź upokorzenie. Przymknęłam oczy, w napięciu wsłuchując się w szorstki
głos Ibiki’ego, zapewniający, że ci, którym z różnych przyczyn nie powiodło się
tym razem, mogą ponownie przystąpić do egzaminu w przyszłym roku. Chwilę potem
Trzeci wymienił pierwsze nazwisko i lawina sprzecznych emocji osunęła się na
mnie, całkowicie przytłaczając. Serce zabiło mi mocniej, podejmując pracę w
szaleńczym tempie, a na wewnętrzną stronę dłoni wystąpiły mikroskopijne
kropelki potu.
- Inuzuka!
Hana zluzowała uścisk smukłych palców
na fałdach mojej bluzy, za co byłam jej niesamowicie wdzięczna. Wydukałam w jej
stronę skąpe gratulacje, pewna, że i tak niewiele z tego co właśnie
powiedziałam dotrze do jej uszu przez okrzyk, jaki niespodziewanie wzniosła.
Wspięła się na podest, by odebrać zieloną kamizelkę, a gdy pojawiła się z
powrotem tuż obok mnie, odruchowo chwyciłam ją za dłoń.
- Uda się – szepnęła i wyswobodziwszy rękę,
objęła mnie w pasie.
Jej słowa okazały się prorocze.
- Murasaki!
Szok i niedowierzanie ustąpiły miejsca
niewymownej radości. Z rąk Ibiki’ego otrzymałam to, co mi się należało. Nie
podziewałam się, że przymusowe przystąpienie do egzaminu dostarczy mi tyle
emocji. Na początku traktowałam ten temat zupełnie lekceważąco, nie
przykładając się do treningów przygotowawczych. Teraz jednak cieszyłam się, że trafiłam
do jednej drużyny z Haną, która nie pozwalała mi odpuszczać tylko dlatego, że
boli i ciągle motywowała do dalszych ćwiczeń. I mimo iż to bardziej ona
zasługiwała na uzyskanie tej rangi, byłam niezmiennie rada, że obu nam udało
się osiągnąć ten stopień.
Jak tylko wróciłam, wniknąwszy w tłum
wciąż oczekujących na wieści adeptów, natychmiast porwała mnie w swoje ramiona.
- Gratulacje! A nie mówiłam! –
wykrzyczała mi wprost do ucha, lecz w takiej chwili nie mogłam po prostu się
odsunąć od niej. – Co powiedział ci Trzeci?
Westchnęłam ciężko, czując, że cała
euforia zniknęła bezpowrotnie.
- Kazał mi stawić się u niego w
gabinecie jutro o świcie.
Podejrzewałam jakich tematów będzie
dotyczyła moja jutrzejsza pogadanka z Hokage i wizja ta nieszczególnie napawała
mnie szczęściem, nie mogłam jednak odmówić najważniejszej osobie w osadzie. Po
zakończeniu całej uroczystości, wraz z Haną udałyśmy się na huczne świętowanie.
Zapowiadała się naprawdę długa noc.
*
- Wstąpisz do ANBU w charakterze medyka
– obwieścił Hokage, spoglądając w kierunku wschodzącego na horyzoncie słońca.
Znajdowaliśmy się na dachu budynku
stanowiącego siedzibę głównych władz Konohy. To stąd wydawana była większość
rozkazów. Cieszyłam się niezmiernie z takiego wyboru miejsca spotkania, bowiem
ostatnie kilkanaście godzin, odmierzane kolejno opróżnianymi butelkami sake,
mocno dało mi się we znaki, a smagnięcia hulającego tu rześkiego wiatru
skutecznie mnie otrzeźwiały.
- Czy to dlatego polecił mi pan
przystąpienie do egzaminu? – zaryzykowałam pytanie.
Odpowiedź nie padła od razu, co
nasunęło mi myśl, że Sarutobi być może rozważał teraz słuszność dokonanej
uprzednio decyzji.
- Tak.
- Ktoś inny lepiej sprawdziłby się na
moim miejscu – mruknęłam z wyrzutem, świadoma, jak bardzo niesprawiedliwie mnie
potraktował, ignorując moje prośby o przydzielenie wymarzonego zajęcia.
- Potrzebuję zaufanej osoby w szeregach
oddziałów specjalnych – rzekł niespodziewanie. – Wybrałem ciebie. Twoje
przyłączenie do Drużyny Ro nie wzbudzi żadnych podejrzeń, bo póki co nie jest im
przydzielony stały medyk.
- Dlaczego miałoby wzbudzać to jakiekolwiek
podejrzenia?
- Od jakiegoś czasu obserwuję wyciek
informacji z pewnych kręgów skrytobójców. Mimo to nie jestem w stanie wskazać
konkretnych osób, które potencjalnie wyprowadzałyby komunikaty na zewnątrz. Obawiam
się, że to zdrajcy osady, wszak członkowie ANBU Korzenia i ci, którzy
podporządkowani są bezpośrednio mnie, otrzymują takie same rozkazy, lecz nie
mogę podjąć konkretnych działań bez wcześniejszego potwierdzenia swych
przypuszczeń – wyjaśnił, nadal na mnie nie spojrzawszy. – I to właśnie będzie
twoim zadaniem, odkrycie tożsamości fałszywca. Przysłużysz się dobru wioski na
wielu płaszczyznach, począwszy od ratowania jej obrońców, a skończywszy na zdemaskowaniu
renegata.
Nagle zaczęłam rozumieć jego uporczywe
nalegania i ciągłe odmowy, gdy tylko rozpoczynałam temat o możliwości podjęcia
przeze mnie pracy w szpitalu, negując wyznaczone mi przez niego zadanie.
Poczułam też swego rodzaju dumę, że spośród wszystkich podległych mu osób,
wybrał akurat mnie, okazując tym samym bezgraniczne zaufanie. Poza tym, jakby
nie patrzeć, byłam mu winna dozgonną wdzięczność za opiekę, jaką roztoczył nade
mną po rzezi Murasakich.
- Rozumiem – mruknęłam, rozważając w
duchu jego słowa.
- Mam nadzieję, że teraz spojrzysz na
tą sytuację z mojej perspektywy. Człowieka ukierunkowanego na ujawnienie prawdy
za wszelką cenę.
- Kiedy miałabym zjawić się w siedzibie
ANBU?
- Kwestia dogadania się z kapitanem
oddziału. Zostaniesz poinformowana w stosownym ku temu czasie, lecz wstępnie
można uznać, że już stanowisz część Drużyny Ro.
Przygryzłam lekko dolną wargę,
wsunąwszy dłonie do kieszeni spodni.
- Teraz już wszystko jest jasne, ale
nadal uważam, że wysyłanie mnie to kiepski pomysł. Niemniej jednak spróbuję
podjąć się tej misji – powiedziałam, rozwiewając wszelkie wątpliwości. – Nie mogę
jednak obiecać, że jej sprostam.
- Uwierz w siebie Shizuru, a wszystko
stanie się prostsze – zauważył, znikając w drzwiach prowadzących do środka
budynku.
*
Nie mogłam się powstrzymać! Pomysł na
historię tą zrodził się w mojej głowie już dawno, w trakcie tworzenia wątku,
który wyjaśniałby niechęć Shizuru do Itachi’ego (Fuminshō). Postanowiłam więc rozwinąć ją,
zważywszy chociażby na fakt, że Shisui to jedna z moich ulubionych postaci w
mandze. Ostatnie widmo, ma za zadanie
uzupełnić te informacje z przeszłości Shizuru, o których w Bezsenności nie wspomniałam. Mam nadzieję, że treść tego
przejściowego rozdziału okaże się zachęcająca do dalszej lektury.
Cya!
Jak to dobrze, że trafiłam na tego bloga - dopiero pierwszy rozdział, a już jestem zachwycona. Szablon śliczny, tak samo jak na Fuminshō :3
OdpowiedzUsuńPo raz kolejny - uwielbiam, uwielbiam, uwielbiam Twój styl. Jest taki wyjątkowy, czyta się bez problemu i tak samo wszystko wyobraża. Ponadto, wszystkie sytuacje ubierasz w te śliczne słowa, kurcze, aż chce się czytać dalej, a tu pustki.
Jak na razie nie mogę zbyt wiele napisać zważając na to, że to dopiero pierwszy rozdział. Shizuru na pewno spisze się w ANBU. No i spotka Shisui'ego, którego również uwielbiam :D Jestem ciekawa, jaką historię dla nich planujesz.
Hana była tutaj tak optymistyczna, że uśmiechałam się z każdym jej słowem c;
Mam nadzieję, że następny rozdział już się pisze!
Pozdrawiam :3
Oooo, weszłam zobaczyć co też Ty tutaj tworzysz i zostałam na całą długość rozdziału. Pomijając fakt, że jest tutaj bardzo estetycznie i ładnie ubierasz w słowa to zaskakujący dobór postaci. Lubię takie wyjątkowe blogi i z pewnością będę zaglądała częściej. Będzie łatwiej jakbyś w jakiś sposób dawała mi znać o nowych rozdziałach ^^ Pozdrawiam :*
OdpowiedzUsuńTrafiłam przez przypadek na Twojego bloga i jestem zachwycona! Piszesz niesamowicie malowniczym językiem, opisując wszystko dokładnie, a zarazem ciekawie. Zaintrygowałaś mnie swoją historią i czekam na jej kontynuację :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Mizu, co z drugim blogiem? :c
OdpowiedzUsuńWitam!
OdpowiedzUsuńTwój blog został zareklamowany na spisie Świat Blogów Narutomania (post: Naruciak nr. 372). Dziękuję, że zgłosiłaś się do nas :) Zapraszam do zgłaszania nowych rozdziałów.
Pozdrawiam,
Vanai z Świat Blogów Narutomania
No na prawdę warto wiedzieć, że usunął mi się komentarz ;____;
OdpowiedzUsuńWięc tak.
Fuminshoo czytam, a ten blog jest dla mnie milym zaskoczeniem. Lubię cztać twoją twóczość, piszesz płynnie i przyjemnie się czyta.
Powiedział gimbus do studentki XDDDDD
Wybacz, nie umiem pisać komentarzy.. ;__;
Ale dodaję cie do obserwowanych;3
Pozdrowionka,
Utau <3
Kochana, a i u mnie coś nowego - w końcu wracam. "W końcu" pojęcie względne, dla mnie przynajmniej jest to powrót bardzo nacechowany sentymentem, więc mam nadzieję, że pozwolę sobie tę historię o Itachim dokończyć.
OdpowiedzUsuńCałuję,
aishiteru-itachi.blogspot.com